6 Obserwatorzy
26 Obserwuję
magdalenakargul7

Playa cards right

Teraz czytam

Urodziłem się. Eseje
Georges Perec
Dziennik tom 3 1980-1989
Sławomir Mrożek

Daniel Chmielewski - Austalgia

Jak typowy ekshibicjonista pokolenia Y, muszę podzielić się swoim entuzjazmem w sieci. Co-nieco znalezione na facebookowej tablicy znajomego. Z komiksem wciąż dopiero się oswajam, preferuję oczywiście to, co kolorowe i opowiadające jakąś interesującą historię (jestem słaba pod względem superbogaterów - kocham tylko Thorgala). Jak widać więc nie jestem zbyt ogarnięta i obeznana. Stronię od czarno-białych, zwięzłych opowieści. Austalgia jednak porusza w krótkiej właśnie, prostej graficznie formie (a przez to bardzo fascynującej) tematy - wydaje mi się - ważne. Wszelkie obserwacje naszych codziennych zachowań i kierujących nami mechanizmów, schematów wzbudzają moją ciekawość. Sama aż tak uważnym obserwatorem nie jestem, z wiekiem staram się też mniej analizować swoje uczucia. Niemniej uwielbiam czytać jak świetnie robią to inni. Wspomienie Kundery i Appignanesiego (ach ten postmodernizm!) działa na mnie podprogowo :) I bardzo skutecznie, wzmagając moją uwagę. Polecam!

    Pozycja, która wpadła mi w ręce zupełnie przypadkiem, podczas wyprawy po kawę bananową. Przejrzałam spis treści, przeczytałam nic-nigdy-nikomu-nie-mówiące-notki na okładce i wyszłam z księgarni co prawda bez Putina, ale z silnym przekonaniem, że trafiłam na książkę dla mnie. Nastroje antyrosyjskie i antyputinowskie (?) trzymają się mnie od dłuższego czasu i nic nie wskazuje na ocieplenie wizerunku P. w moich oczach. Po odbyciu szeregu słownych utarczek i dłuższych dysput na temat sytuacji polityczno-społecznej w Rosji stwierdzam, że potrzebuję kolejnej dawki 'materiału dowodowego' na poparcie moich tez. Następnym więc razem kłócąc się z bratem zacznę mu cytować fragmenty książki. 

  To pokrzepiające - odnaleźć wreszcie kogoś, kto potrafi wytknąć premierowi Rosji błędy w rządzeniu państwem zamiast zasłaniać się niewiele mówiącym zdaniem: "to silny polityk". Silny, czyli jaki? Od kiedy pod znaczenie słowa 'silny' podpada unikanie dyskusji i rozmów z przeciwnikami politycznymi, a nawet ich dyskretne eliminowanie...? 

Dzienniki ukraińskie. Wspomnienia z czasów ZSRR - Igort Dzienniki rosyjskie. Zapomniana wojna na Kaukazie - Igort

   Moja dzisiejsza zdobycz. Na chwilę obecną leży bezpieczna na stoliku obok łóżka i czeka aż uporam się z zaległymi pracami. Siłą woli powstrzymuję się przed rzuceniem wszystkiego i zatopieniem się w brutalny świat wojen i komiksu.

   Na Igorta natknęłam się stosunkowo niedawno (i mi wstyd, że tak późno), idąc tropem Anny Politkowskiej. Jako niepoprawna fanka tej charyzmatycznej kobiety i jej postawy życiowej po prostu wiedziałam, że prędzej czy później Dzienniki rosyjskie trafią w moje ręce. Z pomocą przyszła mi najpierw księgarnia, w której odbywam staż a w kilka dni potem kochana Jagiellonka. Komiks/powieść graficzna przyciąga mnie już od dłuższego czasu, jednak wciąż nie poruszam się w tej tematyce wystarczająco swobodnie. Igort więc z miejsca mnie zachwycił. Przede wszystkim tematyką i kreską - a właściwie połączeniem jednego z drugim. Uwielbiam kontrowersyjne, emocjonalne trudne czy po prostu niepopularne tematy. Ukraina i Rosja - przyznajmy to otwarcie - nie są najczęstszymi bohaterami komiksów. Hołodomor ukazany w Dziennikach ukraińskich wstrząsa sugestywnością wspomnień oraz przejmującymi rysunkami. Ja byłam zachwycona, chociaż osoby z którymi rozmawiałam nieco się wzdrygały na myśl o zawartości komiksu. W przyszłości zapewne będę chciała mieć oba na własność. Podobno powstaje część trzecia - nie mam pojęcia jaki temat tym razem zostanie poruszony, ale jestem przekonana, że będzie to ciekawa lektura.

    NIezwykła wrażliwość autora widoczna jest już na skrzydełkach okładek. Jego komentarze i krótkie zdania potrafią wytrącić człowieka z codziennego toku zajęć. Takich pozycji na mojej liście czytelniczej potrzeba.

"„Świat a kuku” – posługując się ukutym przez Neila Postmana określeniem – to rzeczywistość, w której nowe zdarzenia pojawiają się w polu widzenia społeczeństwa dosłownie na chwilę, po czym bezpowrotnie znikają. Proces ten nie ma żadnego sensu i doprowadza do tego, że większość społeczeństwa nie rozumie co się wokół niego dzieje, żyje równolegle w dwóch nieprzystających do siebie rzeczywistościach, z których jedna całkowicie wykreowana jest przed media. Ambitny dziennikarz musi pogodzić się z takim stanem rzeczy, co nie oznacza, że ma się do niego dostosować."

http://mgzn.pl/artykul/1021/choroba-mediow

Mark Danner. Opowieść o deprawacji władzy

Świetny wywiad przeprowadzony z Markiem Dannerem dla "Magazynu" przy okazji Festiwalu Miłosza w Krakowie.

Hometown glory

   Sześciogodzinna podróż. W torebce obowiązkowo dwie książki: "Wilk stepowy" Hessego oraz "Umiłowana" Morrison. Powtarzałam sobie cały ranek: weź jedną. Niestety zbyt długo czekałam na Hessego żeby zostawić go w mieszkaniu z osiemdziesięcioma kartkami do końca. Skończyłam go w niecałą godzinę. Akurat żeby przedrzeć się autokarem przez korki i wyjechać za miasto. Potem zaczęłam się przewracać na siedzeniu, kokosić, słuchać (a jakżeby inaczej) - "wilka chodnikowego" szukając nawiązań literackich z większą niż zwykle zaciętością. Poza tym moja sytuacja 'życiowa' po sesji nie wygląda najlepiej, więc nikt tak jak Bisz mi nie pomoże. Przyznaję otwarcie, że zbyt wielkie nadzieje pokładałam we wspomnianej wyżej książce. Liczyłam, że odkryje mnie dla siebie w całości. Że dostanę obuchem w łeb (jak zawsze dostaję od Mrożka), ale nie. Czegoś tam się dowiedziałam, coś mi tam zaświtało, jednak rewolucji duchowej nie przeszłam. Jak Harry jestem wilkiem stepowym, to wiedziałam już dawno (i dlatego tak łaknęłam tej pozycji) ale czy wiem coś więcej? Wielość naszych dusz była niemałym odkryciem i pstryczkiem w nos, odbijanie siebie w oczach innych - podobnie, najlepsze cytaty już znałam, Traktat o wilku stepowym to jednak było coś. Wywody na temat samobójstwa i zawiązywania przyjaźni. To chyba najbardziej zapamiętałam. I z samego końca jeszcze - utracone miłości. No i rozmowa w kawiarni. Też. Tylko teatrzyku, rozstrzygnięcia, nie zrozumiałam do końca. Niemałą przyjemność sprawiło mi odnajdywanie wątków psychodelicznych (tak, wciąż męczę Encyklopedię polskiej psychodelii Sipowicza) ale wykład o odbudowywaniu osobowości na przykład wydał mi się całkiem miałki.

 

   Za Toni wzięłam się po pierwszym postoju. Czyli po jakichś dwóch godzinach podróży. Nie naczytałam się jednak za bardzo, gdyż słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. W połączeniu z niesamowitym błękitem nieba i żółto-brązowymi liśćmi mijanych drzew tworzyło najmilsze dla oka i duszy widoki. Jesień jest moją ulubioną porą roku. Słońce, wiatr o specyficznym zapachu, otaczające zewsząd człowieka piękne, ciepłe barwy natury i deszcz. Od czasu do czasu. Nie ma piękniejszego momentu dla ludzi smutnych i zagubionych. Dla wilków stepowych. Takie widoki przywołują we mnie zapachy z dzieciństwa, wycieczki sprzed lat, widok Bieszczad w wieczornej mgle... Kiedy obudziłam się z zachwytu nad widokami za oknem, wewnątrz wybranego przeze mnie środku transportu było już stanowczo za ciemno aby czytać. Miałam więc w głowie jedynie początek "Umiłowanej". Ten specyficzny czar, który niosą w sobie wszystkie książki tej kobiety. I ciepło. Tajemnicę. Już mnie zdążyła oczarować, po ledwo trzydziestu stronach [Baldwin przyzwyczaił mnie do nużących, rozwlekłych początków, po czym dopiero przy 80 stronie zaczynał szaleć].

 

  Do domu dojechałam zmęczona, poszarzała, przelękniona konsekwencjami mojego zachowania. W lustrze znowu spoglądała na mnie nieco dojrzalsza twarz niż ostatnim razem. I ten specyficzny wyraz oczu, który potrafię odnaleźć tylko tutaj. Wciąż nie mogę rozgryźć co się za nim kryje. Po późnej kolacji, po długich rozmowach, po przymiarkach nowych jesiennych butów (nigdy nie szalałam za butami, ale te są wyjątkowo udanym zakupem), przypomniałam sobie o zamówionej przed tygodniem książce Dannera. Przerzucałam papiery, przeczesywałam szuflady i szafki żeby wreszcie ją odnaleźć i wziąć do ręki przed snem. Miękka okładka. Zbyt miękka. Ale ładna [to moja pierwsza książka tego wydawnictwa]. Papier godny pożałowania. Jednak nie najgorszy. Konsekwencje dostawy widoczne na tylnej okładce książki. No nic. Właściwie to nawet nie sposób tego zauważyć - da się jednak wyczuć palcami. A to jeszcze gorzej. Z kolei faktura przedniej okładki wprawia mnie w stan lekkiego bibliofilskiego podniecenia. Jest idealna. I to intrygujące połączenie kolorów. Rano odkrywam uroki wewnętrznej strony okładki - piękna! Nie mogę się doczekać kiedy do niej zasiądę na dobre.  

 

  Rano z załamanymi z rozpaczy rękoma wzięłam się za porządki na mojej półce. Zaskakujące, że ilekroć wracam do domu tylko ona wygląda jak po przejściu huraganu. Szybko jednak się z tym uporałam - i z niemałą satysfakcją. Zawsze układam je od najwyższej do najniższej. Lubię też kiedy stoją równo, najlepiej nie rozdzielać od siebie książek tego samego autora. Nowe w jednym, stare w innym miejscu. Może spróbowałabym wreszcie z kolorami?

   W listopadzie do księgarń trafi kolejna książka Angeliki Kuźniak poświęcona Ewie Demarczyk. Mam cichą nadzieję, że będzie dłuższa niż jej ostatnia publikacja dotycząca Papuszy, która liczyła ledwo 180 stron. W każdym bądź razie jak szczuplutka czy opasła okazałaby się ta książka i tak muszę ją mieć na swojej półce ;) Grzechem jest niedopuszczanie do głosu cichutkiego drżenia serca, o jakie przyprawił mnie widok tej pozycji na moim facebookowym wallu. W pięć minut później dzwoniłam już do mamy żeby poinformować ją o tej radosnej zapowiedzi :)

   Jak już się rzekło, będę oczekiwać na premierę razem z moją mamą, która to przekazała mi w genach miłość zarówno do piosenek Demarczyk, jak i do jej wizerunku scenicznego oraz niespotykanej urody. Nigdy nie interesowało mnie jej życie prywatne, bardzo szybko przyjęłam do wiadomości, że pani Ewa już nie śpiewa i na tym zakończyła się dla mnie sprawa. Ale książkę chciałabym mieć z czystego uwielbienia dla jej talentu. Poza tym, znając Angelikę Kuźniak, na pewno nie spotkam się z poszukiwaniem taniej sensacji - raczej z interesująco nakreślonym portretem artystycznym i psychologicznym. 

  No i ta okładka - mam słabość do podobnych projektów. Połączenie zdjęcia artystki z ciekawą kolorystyką i graficzne machinacje przy forografii... <3 Tylko ja mam taką słabość do projektów okładek, które przedstawiają autora/bohatera książki...?

Summer in the city.

Tyrmandowie. Romans amerykański - Agata Tuszyńska

Najwspanialsi <3

Każdy poeta przegra z Dodą

Z BRONISŁAWEM MAJEM, poetą, o Szymborskiej, Miłoszu, duchowości i lękach przed czasem rozmawia Katarzyna Kachel